sobota, 30 stycznia 2016

Patelnia idealna.


patelnia

           Owszem, czasem piekę, duszę i smażę produkty wszelakie. Poszukuję więc idealnej patelni, moja po prostu się zużyła. Chcę kupić coś na lata, rozglądam się tu i tam i zastanawiam ile pieniędzy przeznaczyć na zakupy, rozważam różne aspekty od zdrowotnych począwszy, poprzez praktyczne, skończywszy na technicznych.

Jakie cechy ma mieć patelnia, która może być naczyniem idealnym? Czym się kierować w wyborze ?

Zastanawiam się czy najpierw wyznaczyć limit cenowy ale im bardziej wgryzam się w temat, tym bardziej mam ochotę kwestię finansową zostawić na końcu.
Pierwszą sprawą jest to, na czym będzie używana patelnia. Póki co mam piekarnik elektryczny z palnikiem gazowym, ale szukam czegoś bardziej uniwersalnego, bo nie wiem czy kiedyś nie przerzucę się na coś innego. Uniwersalna patelnia może więc być użyta na palniku gazowym, indukcyjnym, elektrycznym, halogenowym, ceramicznym a także w piekarniku, oczywiście powinna nadawać się do mycia w zmywarce, której jak na razie jeszcze nie mam.
 
Powłoka patelni- ważne by nie wymagała użycia detergentów, które są przecież chemicznym świństwem nie tylko dla nas ale i dla środowiska naturalnego. Od rodzaju powłoki zależy w pewnym sensie ciężar patelni, zawsze uważałam, że dobra patelnia ma być raczej ciężka niż lekuśka. Mnie ciężar nie przeszkadza, lubię czuć, że mam w rękach coś porządnego.

O jakości powłoki decyduje nie tylko to, z czego jest wykonana i czy dobrze się ją myje. Dla kulinarnych eksperymentów ważne jest przede wszystkim to, jak jest odporna na zarysowania (ma służyć mi długo, dłużej niż poprzedniczka) ale przede wszystkim ważna jest jej nieprzywieralność. Non-stick ma więc znaczenie.
Cały proces produkcji oraz produkt końcowy powinien być wolny od związków PFOA, nasze zdrowie jest ważne na każdym etapie.

Kolejną istotną dla mnie cechą jest szybkość rozprowadzania ciepła i długość utrzymania tego ciepła, takie cechy zapewnia specjalna "konstrukcja" dna, które często jest kilkuwarstwowe. Dla mnie w kuchni bardzo liczy oszczędność czasu, nie tylko ze względów czysto praktycznych (jestem pracującą wiecznie zabieganą mamą) ale także ze względów zdrowotnych- przecież straty cennych składników odżywczych potraw powinny być zminimalizowane. Przykładem takiej patelni jest Diamond Lite, która charakteryzuje się wysokim przewodnictwem i kumulacją ciepła. Można ją dostać tutaj: http://www.egustus.pl/7-garnki-i-patelnie
Energooszczędne gotowanie zapewnia także pokrywka, nie wyobrażam sobie używania patelni bez pokrywki, tutaj znaczenie ma dla mnie szybkość przygotowania potrawy z wiadomych względów.

Pora na cechy czysto praktyczne. Moja patelnia musi się zmieścić w mojej mini kuchni, która mam nadzieję kiedyś zamieni się w wymarzoną dużą kuchnię. Idealnie by rączka się odpinała, ale żeby też mocowana była na prawdę solidnie. Inną sprawa jest nagrzewanie się rączki podczas używania, chociaż można ją wtedy odpiąć i zapiąć w celu ściągnięcia potrawy z pieca.

Żywotność tego naczynia jest dla mnie ważna, nie tylko chodzi o zarysowania, ale także odporność na odkształcenia. Nie szukam naczynia, które będę mogła stosować w nie wiadomo jak wysokiej temperaturze ale dobrze by maksymalna temperatura wynosiła ok 250 stopni . A! moja patelnia musi mieć minimum 28 cm średnicy, mniejsze z racji wielkości mojej rodzinki nie wchodzą w grę.
Na koniec kwestia finansowa, myślę, że jeśli mam kupić patelnię na dłużej, warto wydać ciut więcej, zwłaszcza jeśli za ceną stoi jakość. Renomowane patelnie dają też dłuuugą gwarancję np, na dno. Rynek jest pełny różnych ofert, pozostaje mi etap porównywania, na szczęście lubię analizować. Jakich patelni używacie w Waszych kuchniach?


Jeśli zainteresował Cię ten post, dołącz do mojego newslettera:
Email
Imię
Zgadzam się z polityką prywatności

piątek, 29 stycznia 2016

Przekąski do rączki czyli suszone morele

          Suszone owoce, jako lepsza alternatywa dla niezdrowych przekąsek to sprawa wiadoma.
Jednak te pyszności są sobie nierówne, różnią się pod wieloma względami, nie tylko ceną, smakiem ale przede wszystkim wartościami odżywczymi, także w obrębie tego samego rodzaju.

             Dziś będzie nieco o morelach- tych suszonych, bo o świeżych w styczniu oczywiście można tylko pomarzyć.
          Na rynku spotkać można w sumie 3 rodzaje (grupy) suszonych moreli. Jedne to zwykłe morele siarkowane lub potraktowane innym konserwantem, drugie- to morele suszone na słońcu bez użycia konserwantów. Trzecia grupa to morele suszone na słońcu, ale pochodzące z kontrolowanych ekologicznych upraw. Pomarańczowe, żółciutkie morele z pewnością nie są suszone na słońcu, bo takie owoce są brązowe i wyglądają nieapetycznie. A są znacznie zdrowsze,(nie pierwszy raz z resztą brzydale są warte uwagi ). Możemy oczywiście sami suszyć owoce w domu jeśli mamy do tego odpowiednie warunki i sprzęty, choć czasem zwykły piekarnik wystarczy. Jeśli jednak mamy siarkowane morele, możemy je porządnie wymoczyć i z pewnością pozbędziemy się nieco niepotrzebnych konserwantów, wylewając je z wodą.

A co mają nam do zaoferowania suszone morele?

Przede wszystkim najważniejsza jest ogromna ilość beta-karotenu, który daje nam przecież odporność, piękną skórę, lepszy wzroki i nie tylko. To wspaniały antyoksydant. 
Oczywiście są tu inne witaminy takie jak witaminy z grupy B (bez B12), wit. E, kwas foliowy ale jeśli chodzi o beta-karoten to suszona morela pod tym względem to prawdziwa gigantka.

Ale to także rekordzistka pod innym względem.

Suszona morela zawiera bardzo dużo potasu, źródła podają różne wartości od  1100-1800 mg. O tym jak zbawienny dla naszego serca jest potas, chyba nie trzeba mówić. Znajdziemy tu także fosfor, magnez, wapń, żelazo, cynk, miedź , mangan, selen. Oprócz witamin i minerałów w suszonych morelach znajdziemy błonnik, garbniki, pektyny, flawonoidy, kwasy organiczne.

O moreli jest głośno ze względu na amigdalinę- związek zawarty w jądrze nasienia- ale o tym innym razem. Warto dodać, że owoce te działają zasadotwórczo, są też kaloryczne, o czym trzeba zawsze pamiętać.
Dla mnie to świetna przekąska na górskie wycieczki, słodki dodatek do śniadaniówek dzieci, który zawsze znika. 

Jeśli zainteresował Cię ten post, dołącz do mojego newslettera:
Email
Imię
Zgadzam się z polityką prywatności

niedziela, 17 stycznia 2016

Sól różowa himalajska hit czy kit?

      Najbardziej znana, najłatwiej dostępna i najtańsza jest zwykła sól kuchenna. Jest podstawową przyprawą, bez której nie wyobrażamy sobie gotowania. Coraz więcej ludzi odrzuca jednak białe kryształki na rzecz zdrowszej, choć oczywiście droższej alternatywy. Czy warto?

Ostatnio hitem sprzedażowym jest sól zwana różową (ze względu na swój kolor) bądź himalajską (ze względu na pochodzenie). Namnożyło się producentów, pseudoproducentów i importerów a zdezorientowany klient, po raz kolejny ma "zagwózdkę"- kupić czy nie? (Pomijam fakt, jak na fali mody korzystają oszuści, barwiąc zwykłą sól tak by udawała himalajską).

         Sól różowa, uznana jest za najczystszą i w związku z tym najzdrowszą solą na ziemi. Nie zawiera metali ciężkich, jest produktem całkowicie naturalnym i wydobywanym w sposób tradycyjny- ręcznie. Zawiera pierwiastki śladowe, mikroelementy- "źródła" podają, że jest ich aż 84, dodatkowo w formie koloidalnej. Hm...Takie informacje podają..właśnie kto?- zwróćmy uwagę na to, że są kopiowane na potęgę w wielu miejscach... warto więc dobrze "pogrzebać" by dojść do źródła. Wystarczy też zadać sobie pytanie, które z tych "pierwiastków" są potrzebna nam do życia i w jakiej ilości. Czyżby sól różowa nie wyglądała tak różowo?
         Ale...jest także rodzima sól "różowa"...kłodawska (tak, tak, ze względu na pochodzenie). Może różowego koloru nie ma, ale zawiera szereg mikroelementów, a sama sól pochodzi z morza sprzed..250 milionów lat (zapewne czystego). Ciekawe, prawda?

          Sól, bez względu na to jaka, to przede wszystkim chlorek sodu, a reszta pierwiastki śladowe (max 3%). O kolorze świadczą minerały, w przypadku soli różowej- związki żelaza. Nasza tradycyjna biała sól, jest jodowana- i dobrze, bo jod jest nam potrzebny, zwłaszcza, że nawet gleba jest zubożała, a w efekcie w roślinach jodu jest tyle co nic. W soli różowej, która z nazwy jest naturalna, nie ma jako dodatku jodu, ten który tam rzeczywiście występuje jest w śladowej ilości.

          Czy warto więc zawracać sobie głowę skoro sól i tak powinna być używana z umiarem (jak wszystko). A może tak wspierać rodzimy rynek i kupować sól kłodawską (oryginalną) w cenie często kilkukrotnie niższej niż "cudo" z Pakistanu? (odradzam najtańsze, byle jakie woreczki chemicznie czyszczonej (wybielanej) soli, która zawiera  czasem antyzbrylacze i inne badziewia).

Jeśli ktoś z Was chce kupić sól różową może zerknąć TUTAJ
A Wy jakiej soli używacie?




Jeśli zainteresował Cię ten post, dołącz do mojego newslettera:
Email
Imię
Zgadzam się z polityką prywatności

sobota, 16 stycznia 2016

K witamina zdrowe kości utrzyma!

         
  Coraz częściej mówi się o roli witaminy K2 w ochronie przed osteoporozą. Jest to temat nie tylko ciekawy ale także ważny, bo związany z prawidłowym odżywianiem. Oczywiście na gęstość kości mają także wpływ inne czynniki (używki, geny, hormony i inne) jednak aspekt dietetyczny w dużej mierze zależny od nas- nasze zdrowie jest w naszych rękach, i nie wiąże się to tylko z odpowiednią podażą witaminy K2 ale także D, wapnia czy kolagenu, zapewniającego odpowiednią sprężystość kości.

             Osteoporoza to w skrócie mówiąc utrata wytrzymałości mechanicznej kości, które po prostu mają większe tendencje do złamań. I tutaj właśnie zaczyna się ważna rola witamin K, które rzecz jasna mają także inne działanie (choćby w procesie krzepnięcia krwi), ale teraz zostańmy wokół tematyki kości.

        Trzeba od razu powiedzieć, że witamina K jest podzielona na co najmniej dwa typy: jest to witamina K1 (filochinon), która syntezowana jest w roślinach oraz witamina K2 (menachinon MK-n) której synteza występuje w jelitach, przez bakterie jelitowe, ta forma witaminy K występuje również w produktach fermentacji soi (Japonia) oraz w produktach pochodzenia zwierzęcego- ale w znacznie mniejszych ilościach, poza tym zwierzęta te powinny być karmione trawą (zawartość witaminy K2 w mięsie z supermarketu jest wiadomo jaka) .

            W diecie dostarczamy przede wszystkim witaminę K1- która znajduje się w zielonolistnych warzywach czy oliwie z oliwek, niektórych olejach roślinnych. Gorzej jest jednak z witamina K2- dostarczamy jej tylko ok 10% zapotrzebowania. W naszej strefie klimatycznej nieco witaminy K2 jest w serach (ale nie wszystkich!) i w mniejszej ilości w jajkach, Azjaci mają się o wiele lepiej, bo w produktach fermentacji soi (natto) mają jej pod dostatkiem. Nie oznacza to jednak, że osteoporoza ich nie dotyka, przecież nie tylko witamina K2 wpływa na kości.

Witaminy K1 i K2 różnią się pod względem wchłaniania (mowa o wchłanianiu jelitowym), ta pierwsza krótko mówiąc wchłania się kiepsko- bo max 15% tej witaminy dostarczonej z pokarmem ulega wchłanianiu. Witamina K2 , wchłania się znacznie lepiej, prawie w całości.

Aby kości były zdrowe, należy pamiętać o pozostałych składnikach jakimi są witamina D3 (najlepiej wchłaniająca się postać wit.D) oraz wapń i białko. Tylko taka kombinacja składników gwarantuje kompleksowa poprawę stanu kośćca i działa profilaktycznie. Sugeruje się równoczesne podawanie witaminy D3 i K2. Witamina K2 "prowadzi" wapń w odpowiednie miejsce (do kości), zapobiega tym samym zwapnieniu naczyń krwionośnych. Łączenie obu witamin to wspaniała ochrona przed osteoporozą ale także przed chorobami układu sercowo-naczyniowego.

To wszystko skłania ku temu, by pomyśleć o suplementacji.

        Tak, zdrowa i różnorodna dieta to podstawa, jednak, gdy nie jesteśmy w stanie dostarczyć wszystkich niezbędnych składników, powinniśmy się suplementować. Osobiście zażywam wit. K2 MK-7+ wit D3 wraz z posiłkiem bogatym w tłuszcz (by rozpuściły się odpowiednie witaminy oczywiście). Nie oznacza to, że lekceważę własny talerz, z należytą starannością dobieram zdrowe składniki, mam jednak świadomość, że współczesna dieta jest dalece inna (czyt. uboższa) od tej, dostępnej jeszcze kilkadziesiąt lat temu.Mam tu na myśli zawartość witamin i minerałów.
Trzeba pamiętać, że suplementacja witaminy K2 +D3 powinna być skonsultowana z lekarzem w przypadku zażywania leków przeciwzakrzepowych.


Jeśli zainteresował Cię ten post, dołącz do mojego newslettera:
Email
Imię
Zgadzam się z polityką prywatności

środa, 13 stycznia 2016

Moc goździków czyli przyprawy warte uwagi

         
Goździki to w moim domu nieodzowny symbol Świąt Bożego Narodzenia, wbijam je namiętnie w owoce pomarańczy by kusić przyjemnym zapachem, przy okazji, kompozycja stanowi ciekawą dekorację. Święta oczywiście minęły, ale sentyment do goździków nie, tym bardziej że w tych maleństwach drzemie nie tylko aromatyczna moc ale także sporo zdrowia.

         Goździki. choć mają wygląd jak "gwoździki", są kwiatami goździkowca- w zasadzie ich pączkami, zebrane przed etapem rozkwitu. Ciekawostką jest to, że sama roślina to drzewo, całkiem spore na dodatek.


    Goździki są bardzo bogate w olejki eteryczne- mają ich nawet 20%. Oprócz tego zawierają  między innymi związki azotowe, garbniki, tłuszcze. Przedmiotem naszych zainteresowań jest sam olejek eteryczny, który zawiera substancję czynna- eugenol. Oczywiście goździki zawierają sporo minerałów i nieco witamin, ale nikt przecież nie będzie wcinał goździków w celu uzupełnienia tych składników, tutaj pierwsze skrzypce gra wspomniany eugenol.

           Z goździków można przygotować nie tylko olejek ale też napary, nalewki , których spożycie może być zbawienne dla jelit- hamują bowiem procesy gnilne, działają rozkurczająco i zapobiegają wzdęciom. Mają też działanie przeciwgrzybicze, przeciwpasożytnicze, przeciwbólowe, odkażające i do kompletu- antybakteryjne. Eugenol to także naturalny środek znieczulający, ukochali go sobie stomatolodzy. Niektórzy przy bólach zębów, pogryzają sobie (żują) goździki, ponoć pomaga, przy okazji zdezynfekujemy sobie gardło- także bolące.

             Powszechnie uważa się, że goździki mają spore właściwości antyutleniające- wymiatają wolne rodniki. W skali ORAC (z pewnością będzie na temat tej skali wpis na blogu), mierzącej zdolność pochłaniania reaktywnych form tlenu, goździki obok cynamonu zajmują bardzo wysokie miejsce. Sam olejek goździkowy deklasuje pozostałe olejki w tym zestawieniu- jest więc bez wątpienia wart uwagi. jedynie dzieciaczki i kobiety w stanie błogosławionym (także karmiące) powinny raczej unikać goździków.
        
 Nie można zapomnieć o zastosowaniu kulinarnym goździków. Są doskonałe do likierów, grzanego wina, pieczonego mięsiwa czy też słodkich dań, pierników czy też różnego rodzaju nadzień- także wytrawnych.
Macie pomysły na zastosowanie goździków?


Jeśli zainteresował Cię ten post, dołącz do mojego newslettera:
Email
Imię
Zgadzam się z polityką prywatności

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Pieczone kasztany na zimowe chłody

 Paryż, Madryt, Wiedeń, Kraków...spacerując jesienno zimową pora, można uraczyć się pieczonymi kasztanami. Są słodkie, mączyste, delikatne, rozgrzewają od środka. Odpowiednio przygotowane są wyszukanym dodatkiem do dań, dla wielu ciekawostką kulinarną.

          Kasztan jadalny, drzewo z rodziny bukowatych, do szczęścia potrzebuje dużo słońca, takie owoce są najbardziej dojrzałe w smaku. W naszym kraju dostępne są importowane kaszany, krajowe są rzadkością, roślina bowiem nie jest zbytnio odporna na mróz. Nazwa kasztan wynika z zielonej, kolczastej okrywy owocowej, która kryje w sobie 2-3 nasiona (zwane też maronem). Można zjeść je na surowo- świeże, natomiast wyschnięte po obróbce termicznej- gotowane, pieczone, prażone.

Co mają w sobie kasztany, co warte jest uwagi?

Otóż to dobre źródło energii- kasztany są bogate w skrobię, która po obróbce termicznej zmienia się w węglowodany złożone, produkty na bazie mąki kasztanowej są słodkawe i ciekawe w smaku (ciasta, naleśniki, makarony, pasty a nawet zupa), dlatego też mąka kasztanowa jest interesującą alternatywą, zwłaszcza dla osób na diecie bezglutenowej.

Nasiona zawierają garść witamin, głównie z grupy B, ale też C i kwas foliowy. Z minerałów godna uwagi jest zawartość potasu, która jest wyższa w suszonych kasztanach niż w surowych, znajdziemy tu także fosfor, magnez, wapń i odrobinę manganu, miedzi i cynku. Kasztany jadalne zawierają tez błonnik, nieco białka, są też źródłem związków fenolowych- mąka kasztanowa zawiera więcej polifenoli niż pszenna.

Przygotowanie kasztanów jest proste, przed pieczeniem lekko je nakłuwany lub nacinamy i pieczemy do momentu popękania skórki, którą po upieczeniu obieraniu wraz z błoną znajdująca się pod skorupką. Niektórzy obgotowują kasztany przed pieczeniem. Dobrze upieczone kasztany są miękkie, w smaku przypominają nieco gotowane ziemniaki, bataty czy bób- ten smak jest nieco zbliżony. Najlepiej wypróbować samemu. :)

Jeśli zainteresował Cię ten post, dołącz do mojego newslettera:
Email
Imię
Zgadzam się z polityką prywatności

sobota, 9 stycznia 2016

Czy olej kokosowy jest przereklamowany?

 
  Za każdym razem gdy widzę jak rozkręca się marketingowa maszyna, zastanawiam się, ile w tym wszystkim jest prawdy, a ile wyssanych z palca reklamowych haseł. Dietetyka jest szczególną dziedziną, łatwo jest wypromować dany produkt, tym bardziej, że moda na zdrowe odżywianie czy powszechna "fitomania" raczej nie minie.

Z drugiej jednak strony, mamy do czynienie z deaktualizacją niektórych badań naukowych na rzecz nowych odkryć. Tylko czy to wszystko jest tak na prawdę wiarygodne? Bez wątpienia trudno się w tej plątaninie informacyjnej połapać.

      No ale wróćmy do tematu- olej kokosowy... Długo się opierałam zanim kupiłam, bo nie lubię sprzedażowych hitów z różnych powodów, jednak w celu wyrobienia własnej opinii, nabyłam i...zaczęłam używać (jak i ile - o tym dalej).

Przyznam, że słoik z olejem kojarzy mi się z domowym smalcem, bez skwarek rzecz jasna :) Olej należy do tłuszczy stałych,co w świecie roślinnym jest rzadkością, uzyskiwany jest z jądra nasiennego owoców palmy kokosowej (nie mylić z olejem palmowym!).

Głównym jego składnikiem jest kwas laurynowy, którego zawartość stanowi ok. 40-50%. Kolejne kwasy wchodzące w skład oleju kokosowego to kwas mirystycynowy, palmitynowy, kaprylowy, oleinowy, kaprynowy a także w niewielkich ilościach kwasy stearynowy, linolowy, kapronowy, linolenowy i inne. Jak widać, skład jest złożony, jego zdecydowaną większość stanowią kwasy tłuszczowe nasycone, źródła podają różną ich ilość- od około 85-87% do nawet 98%. W sprzedaży dostępny jest olej rafinowany- bezzapachowy, barwy białej oraz tzw. surowy, nieoczyszczony- barwy lekko żółtawej, z charakterystyczną nutką zapachową.

        Kwasom tłuszczowym z oleju kokosowego przypisuje się przeróżne właściwości, poczynając od bakteriobójczych a kończąc na antyrakowych. Na stronach ofertowych, gdzie można zakupić olej kokosowy, można przeczytać, jak wspaniały jest choćby kwas laurynowy, mający wpływ na naszą odporność czy układ nerwowy.

Uważany jest za najzdrowszy olej świata ( jestem wyczulona na hasła zaczynające się od naj...). Ale...Aby kwasy tłuszczowe mogły być przyswojone,muszą podlegać normalnemu trawieniu przy udziale żółci i lipaz. Zdrowa wątroba to podstawa, dlatego uważam, że olej kokosowy nie jest dobry dla każdego, a przynajmniej nie powinien być jedynym rodzajem tłuszczu w diecie. Nie przekonują mnie badania ludności pacyficznej, mówiące o tym, jak to zdrowy jest olej kokosowy, dla nich może owszem, bo od lat ich organizmy "nauczyły się" odpowiednio trawić tłuszcze. Olej kokosowy jest po prostu ciężkostrawny i trudno przyswajalny- nie da się tego faktu pominąć. Zawsze byłam i będę za tym, że powinniśmy spożywać produkty pochodzące z naszej strefy klimatycznej, i tyle w tym temacie.

          Pomimo to, mam w domu olej kokosowy (rafinowany) ponieważ nie jełczeje i ma wysoką temperaturę dymienia. Używam go do smażenia,a ponieważ smażę niezwykle rzadko, olej kokosowy sprawdza się, tym bardziej, że może sobie spokojnie stać w kuchni, nie zajmując miejsca w lodówce.

Oczywiście nie można demonizować i mówić, że olej kokosowy jest bezużyteczny, bo tak nie jest. Zawiera w swoim składzie także cenne składniki, np. triglicerydy średniołańcuchowe wpływają na funkcje poznawcze, sam olej kokosowy ma ponoć właściwości przeciwgrzybicze. Grunt to urozmaicona dieta !
A na czym Wy smażycie? Używacie oleju kokosowego? Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii.
Jeśli zainteresował Cię ten post, dołącz do mojego newslettera:
Email
Imię
Zgadzam się z polityką prywatności

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...